Czy można tak po prostu rzucić wszystko i zacząć od nowa? W sensie, zapomnieć o swoim zawodzie, zaszyć się w domu i zacząć być pisarką? Hm? Mąż mój twierdzi, że zawsze w czwartki piszę mu wiadomość, że chciałabym być pisarką. Tak, chciałabym i już! I nie tylko w czwartki. W ogóle. Nie mówię, że jestem niezadowolona ze swojej pracy, kocham uczyć i wiem, że robię to świetnie, ale czasem nawiedza mnie marzenie. Że wstaję o której chcę godzinie, pewnie gdzieś około 9 z rana, parzę mocną kawę i po figlach z całą garścią psów (tak tak Hasanku, gdyby mama została pisarką, miałbyś konkurencję), siadam do jakiegoś wypasionego małego tableta, czy innego w jego pokroju, otwieram plik z powieścią, nad którą aktualnie pracuję i oddaję się płodzeniu, zmyślaniu, kreowaniu rzeczywistości, nowej rzeczywistości, innej rzeczywistości, mojej, bardziej nawet, niż ta dookoła. I płodzę tak dowolną ilość godzin, aż mi się znudzi, aż się zmęczę, aż ktoś wpadnie na kawę. O tak. A potem odczytuję, co napisałam i piszę część kolejną, Och, jakież kuszące marzenie...
Pewnie trochę by mi brakowało tej zwariowanej energii dnia codziennego, języka, uczenia, śmiechu ludzi, co dzień to innych, życia w biegu, poczucia, że dzięki mnie ktoś robi postępy i teraz już by umiał zamówić lunch w angielskiej knajpie... Ale pewnie bym się przyzwyczaiła.
IPP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz