poniedziałek, 31 grudnia 2012

Kochana EGG - niech się spełnią Twoje marzenia.
Miej je, chroń i niech będą z Tobą.
Wszystkiego, co dobre i piękne! Ucałowania ślę grudniowo-zimowo-noworoczne!
PS. Nie dla nowego roku w sierpniu :) Pociłby się i stękał!
IPP

Nie znoszę podsumowań!




Nie będzie dodawania pod kreską. Nie będzie odhaczania na liście. 

Nie znoszę tego.
Nie lubię patrzeć wstecz. Zwykle przygnębia mnie szybko upływający czas, a w dni takie, jak dziś zewsząd docierają do mnie sygnały o konieczności podsumowania mijającego roku i podjęcia postanowień na te kolejny nadchodzący rok. Czymże jest ta magiczna zmiana daty? Dzień jak co dzień, tylko okazja do spędzenia miłego wieczoru jakby narzucona J
A może tak jak w „Lejdis” zacząć świętować sylwestra w sierpniu? I pogoda ładniejsza, i kac mniejszy, kiedy można wypić lampkę szampana na świeżym powietrzu… Piwo i grillowany szaszłyk też może być;)

Chciałam tylko podziękować. Podziękować wszystkim bliskim mi osobom,  że SĄ. Są w moim życiu, są ze mną, są obok mnie. Są blisko, są daleko. Tym wszystkim, którzy są daleko dedykuję piosenkę z Twojego panteonu, Kochana IPP…


Kochana! Życzę Ci, aby w twoim życiu zawsze było czerwono. Baaardzo czerwono. I sobie też tego życzę… I wszystkim czytaczom także :*



EGG

niedziela, 30 grudnia 2012

Kolorowy koniec roku

Prawdopodobnie to ostatni wpis w tym starym naszym roku. Jako dziecko, potem nastolatka uwielbiałam tworzyć podsumowania, o tak. Od razu w styczniu sporządzałam taką kopertę do otwarcia 31 grudnia danego roku. Ta koperta opatrzona była napisem ZMIANOSPRAWDZIAN. A w środku znajdowały się absurdalne zdania typu "obecnie babcia Zielonka żyje" lub "nasz pies Gapa żyje". I potem pod koniec roku wpisywałam przy każdym takim zdaniu TAK lub NIE.
Kreatywna młodość absurdu!

Dzisiaj chcę napisać o jednej właściwie rzeczy, którą sama sobie zalecam na ten Nowy Rok.
Podczas jednej z rozmów w święta (życzyłabym sobie, żeby przyszłe święta były choć nieco bardziej udane, mniej szarpania, mniej rozporządzania nami jak swoją własnością, mniej wyrzutów sumienia, wszystko razem może zaowocuje wyjazdem w góry, na Wielkanoc już rezerwuję pokój) uświadomiłam sobie coś bardzo istotnego.

Ludzie mają w życiu oczekiwania. Dążymy do różnych celów i chcemy osiągnąć to i owo. Ale bardzo często zatrzymujemy się w połowie drogi i powtarzamy oklepaną frazę - jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie znoszę tych słów! Hm. Tak łatwiej? Lepiej? Szybciej zapewnić w ten sposób spokój ducha?
Jeśli marzę o nasyconym czerwienią dywanie, a w sklepie są tylko różowe, rdzawe, pomarańczowe, czy blado żółte, to czemu na Boga decyduję się na żółty?
"Ja nawet na pomarańczowych światłach przejeżdżam" - powiedziała osoba, z którą dzieliłam rozmowę dotyczącą kolorowych celów życia.
Ja pierdzielę - to łamiesz przepisy. I należy się mandat. I w ogóle to szalenie niebezpieczne! Bo ktoś inny będzie myślał podobnie i czołowe gotowe. Warto? Pytam - warto?

Zastanawiam się ile razy w tym starym roku poprzestałam na jakimś nasyconym pomarańczowym będąc o krok od upragnionej czerwieni, a ile razy skapitulowałam już na żółtym, albo paleta kolorów zbyt daleka była i wszystko rozmyło się we mgle... Z pewnością wiele. Ale też jak spoglądam wstecz, widzę wiele pięknie na czerwono zaznaczonych punktów.
Na ten Nowy Rok podejmuję jedno tylko, co?, postanowienie? Niech będzie.
Nie ślepo za czerwonym, ale przynajmniej podejmować będę próbę. I nie będę się godzić na jakieś wyblakłe kopie. Czy odpryski moich kolorów.

Świat nie jest tylko czarno-biały. Nie ma łatwych rozwiązań i gotowych recept. W większości drogi nie są tak proste, jak byśmy chcieli, ale dobrze jest wierzyć, że ten wymarzony kolor/stan/cel da się osiągnąć. Mam nadzieję, że sama sobie nie będę w tym roku wciskać kitu, że to szczyt moich możliwości, albo, że lepiej chcieć mniej, to i rozczarowania będą mniejsze.
Chcę dużo i dużo będę na to pracować. I to dotyczy każdej dziedziny mojego życia.
Pięknych, kolorowych chwil na ten Nowy 2013 Rok!
IPP

piątek, 21 grudnia 2012

Śpij, zamknij oczy śnij….




Prawie zawsze pamiętam co mi się śniło. No, może nie wszystko i nie dokładnie, ale pamiętam.
Kiedy w czasie studiów na zajęciach z psychologii zafascynował mnie Freud i jego teorie, to właśnie temat snów w jego ujęciu bardzo mnie zainteresował.
„Sen jest spełnieniem życzenia” – głosił. Mówiąc w skrócie, kneblujemy  wtedy pysk swojemu nadwornemu cenzorowi  i dopuszczamy do głosu swoje ukryte gdzieś głęboko myśli, pragnienia, emocje i wszystko to, co ten nasz cenzor  wychwycił i udusił w zarodku.Wiemy też, że wg niego sny są fantazją rekompensującą nam niespełnione pragnienia. Freud przypisał też wielu widzianym we śnie przedmiotom czy zjawiskom konkretne symboliczne znaczenie. 
„Hmm… To nieźle gotuje się w tej mojej czaszce czasem” – pomyślałam niejednokrotnie.
Śnię o ludziach, miejscach, sytuacjach. Rzadko zdarza mi się śnić o rzeczach nierealnych. W snach pojawiają się twarze, słowa, emocje. Często przerabiam we śnie jakieś sytuacje z życia codziennego, czasem nawet śni mi się ciąg dalszy historii realnych.
I tak często, gdy otworzę oczy, jestem zawieszona między tym co realne a tym co jedynie było marzeniem sennym. Budzę się i myślę o tym, co mi się śniło. Bywa, że cały dzień mam wyjęty z życiorysu, bo sen tak mocno wpłynął na mnie, że nie jestem w stanie się skupić na niczym innym. I zlana potem też się budzę czasem w środku nocy. I z przyjemnymi „motylami w brzuchu” także.  I z refleksją nad życiem też mi się zdarza.
Nie potrafię jednak przypisać obrazom widzianym we śnie konkretnych znaczeń. Czasem przypomni mi się zasłyszane gdzieś lub wyczytane ”znaczenie” ale wydaje mi się, że moje sny są nader realistyczne by je jeszcze bardziej tłumaczyć.  Czasem czuję się jak bohaterka niezłego kina. Czasem jest to kino akcji, czasem tanie romansidło, a bywa, że i thriller.  Przeważnie widzę wszystko swoimi oczami, ale czasem jestem obserwatorem jakby z boku. I jedno i drugie jest zawsze bardzo, bardzo realne.
Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie.  Wiem jedno. Nie mogę zapomnieć niektórych snów.
Nie mogę…

EGG

Bobbi jeszcze raz

Ciągle chodzi mi po głowie ten film o Bobbim.
Przyczepił się do mnie temat homoseksualistów i tyle. Bo nie zgadzam się na tę cholerną nagonkę na nich.
Dlaczego tak jest, że od razu trzeba wtykać nos w nie swoje sprawy i zaglądać komuś do łóżka. Oceniać. Uzurpować sobie prawo do tysięcy sądów przedostatecznych.
Dlaczego jesteśmy tacy ograniczeni, że patrząc na człowieka myślimy o jego preferencjach seksualnych, o tym kogo on tam lubi grzmotnąć. Straszne to jest, przerażające.
Nikt nie zwraca uwagi, że pod naklejką "homo" jest człowiek. Który myśli i czuje. Który cierpi i pewnie przeżywa skrajne emocje co do swojej odmienności.
Rany, dlaczego ludzie tak łatwo zapadają na chorobę nienawiści? Upraszczają? I krzywdzą? A najgorsze, że większość z nich czyni to pod płaszczem ich katolickiej misji. Z tym najbardziej nie mogę się pogodzić.

Kiedyś byłam sceptycznie nastawiona do kwestii homoseksualistów.
Właściwie częściej jej unikałam, niż podejmowałam. Teraz, mając w pracy koleżankę lesbijkę (i będąc niekiedy adorowaną przez nią) myślę sobie, że dokładnie niczym się od siebie nie różnimy. Co więcej, nie miałabym żadnych oporów przed umożliwieniem parom homoseksualnym adopcji dzieci, bo że związki takie powinny być zalegalizowane, to chyba każdy rozumny człowiek przyzna. Dlaczego państwo polskie tak otwarcie dyskryminuje ludzi ze względu na ich orientację seksualną pozostaje dla mnie niezgłębioną tajemnicą. Bo że jest to szalona dyskryminacja, nikt chyba nie wątpi. Każdy rząd trzęsie portkami przed prawdziwą władzą w tym kraju. Przed purpurową kolumną, która więcej ma wpływów niż ktokolwiek inny w państwie. Dokąd w Polsce z powodzeniem rządzić będzie dyktatura księży, nic się nie zmieni. Dotąd będziemy mieć akcje na Krakowskim Przedmieściu, gdzie przykładni katolicy dźgać będą pederastów i żydów krzyżami z ćwiekami. Dotąd będziemy mieć manifestacje prawdziwych patriotów wymierzone przeciwko żydoliberałom i innym pejsatym. I dotąd będziemy nienawidzić homoseksualistów, bo ten rodzaj papki serwowany jest społeczeństwu podczas cotygodniowych spotkań z Bogiem, gdzie Jezus staje się ciałem. O tak, podczas tego misterium można usłyszeć mnóstwo ciekawych rzeczy. Na przykład jak radzić sobie z problemem homoseksualizmu.
IPP

czwartek, 20 grudnia 2012

Prayers for Bobby

Obejrzeliśmy ze studentami film.
Prayers for Bobby. Modlitwy za Bobbiego.
O tym jak zdrowa, stuprocentowo normalna katolicka rodzina, recytująca biblię do śniadania odkrywa, że ma w swych szeregach homoseksualne najsłabsze ogniwo.
O tym, jak stara się wymodlić zdrowy i pobożny heteroseksualizm dla Bobbiego.
O tym, jak heteroseksualna i katolicka matka nie jest w stanie kochać swojego zbrukanego i nieczystego syna. I jak się go wyrzeka
I o tym, jak młody chłopak popełnia samobójstwo w akcie rozpaczy, desperacji i niezrozumienia.

Typowe dla dobrych, przykładnych, katolickich rodzin.
Zaszczuć, osądzić, zakwalifikować, zdyskryminować. I najlepiej ukamienować.
IPP

Sekretareczka

Sytuacja:
Przychodzę dzisiaj rano do pracy.
Wczoraj wigilia. Użyczałam z mojej multimedialnej szafy sprzęt do odtwarzania kolęd. Nie dopilnowałam kluczy. Wyszłam ze spotkania kompletnie zapominając, że niewielki pęk kluczy od dwóch szaf, gdzie przechowywany jest sprzęt, do mnie nie wrócił.
Oczywiście uświadomiłam to sobie rano. Ja do torby, do specjalnej kieszonki na klucze zastrzeżone, a tam... pusto. Ty głupia, myślę. Nieodpowiedzialnie. Trudno. Zdarza się, czy tak?

Logicznie rzecz biorąc, udaję się do sekretariatu.
Tam - wiecznie niezadowolona, spięta służbistka. Co to kiedyś mojego przyjaciela chciała pod ołtarz prowadzić (no trudno, on ze spokojem tej jednej jedynej randki wspominać nie może bo go skręca). Sekretarka przez dwa eL w imieniu. Laska, co funduje nam wykładowcom szkolenia ze składania kabli, bo ponoć sobie nie radzimy. No, zresztą, jak banda jamników ma sobie poradzić ze złożeniem kabla??? Ja się pytam.

Grzecznie i przyjaźnie, acz w lekkiej panice pytam, czy mój pęk kluczy był tutaj może widziany? Silę się na dowcip i żart, ale jej stalowa mina (a dodam, że mina ta w tym samym wieku co ja jest, czyli dość młoda, a może dosadniej, za młoda, by tyle zgryzot, złośliwości i jadu odbijało się w niej) wskazuje, że nie dla psa kiełbasa i że miła to ona nie będzie. Słyszę, iż sekretarka pojęcia nie ma gdzie klucze i że sama mam problem rozwiązać i że klucze znaleźć się muszą. Ale ona nic o nich nie wie.

Wybiegam więc. Panika rośnie. Już jestem wśród studentów. Panika zbiorowa. Nie ma kluczy? Gdzie klucze? Ja dałam Julii, Julia Agnieszce, obudźmy Agnieszkę, może ona coś wie... I tak biegam od sali do sali, aż wreszcie dopadam do pokoju i dzwoni telefon.

Młoda sekretarka woła mnie do siebie. Podejdź, rzecze.
idę zatem w nadziei, że zalazła moją zgubę.
I słyszę:
"Ach widzę, że latasz jak z pieprzem. Ja mam te klucze. Ale chciałam, żebyś miała nauczkę."
JA PIERDOLĘ KURWA MAĆ.

No naprawdę. Ludzie są różni. I różnych rzeczy po ludziach spodziewać się można, ale żeby aż taka perfidia???
No ja pierdolę kurwa mać.

Patrzę na nią. I niemal nie wierzę. Ludzie ludziom, a jakże!

Macie tak czasem, że chcielibyście przyjebać??? Wyciągnąć spluwę i strzelać??? Na oślep? Ale tak żeby pierwszą ustrzelić sekretareczkę...?

Od 11 listopada ciągnę dzień w dzień pracę. Nie miałam ani jednego dnia wolnego. Pracuję non stop, zdzieram i tak już zdarte obcasy (nie ma jakoś możliwości kupna nowych kozaków), jeżdżąc z jednej pracy do drugiej. Do tego studiuję i prowadzę dom. W tym domu ostatnio równia pochyła. Co dzień to nowy granat odbezpieczony. Nie mam już sił. Po prostu nie mam sił. I taka kurwa sekretareczka mi mówi, że schowała klucze, żeby mi dać nauczkę!
To ja się nie dziwię, że ludzie w afekcie strzelają do innych. Nie dziwię się wcale. 
IPP

środa, 19 grudnia 2012

Ech Kochana, na tym kawałku to i ja mam dreszcze.
I tyle
tyle
tyle
w s p o m n i e ń ...
ipp

wtorek, 18 grudnia 2012

Droga IPP!

W temacie muzycznych podróży, chciałam byś co jakiś czas usłyszała coś, co gra w moje głowie, w moim sercu, we mnie.

Moja najukochańsza.
Jest ze mną od zawsze. 
I będzie FOREVER AND A DAY


And I will love you, baby - Always 

And I'll be there forever and a day - Always 
I'll be there till the stars don't shine 
Till the heavens burst and the words don't rhyme 
And I know when I die, you'll be on my mind 
And I'll love you always   

EGG

niedziela, 16 grudnia 2012

Śledzie pod pierzyną

I tak rozpoczyna się sezon wigilijny. Sezon, w senie, co krok tam wigilia. Właśnie korzystając z chwili czasu donoszę, że za moment uczestniczyć będę w pierwszej zaplanowanej na ten grudzień wigilii. Będą skrzypki i gitara i kolędy i strawa. W środę wigilia kolejna. No nie mówiąc już o poniedziałku, kiedy to w terminie wigilii właściwej mieć okazję będę do uczestniczenia w trzech wigiliach, z czego tylko jedna nie będzie nosiła znamion uroczystości formalnej. Taak. I jakie znaczenie mają te spotkania wigilijne? Szczerze, to mi się one jawią jako coś bardzo sztucznego. Pomijam fakt jak męczące jest siedzenie za stołem i posyłanie uśmiechów na prawo i lewo, jak żenujące jest zasiadanie do stołu z osobami, które tego najzwyczajniej w świecie nie chcą, a obowiązkiem służbowym jest być i suszyć zęby. Rany! Do czego doszło w tym miesiącu grudniu, że tyle wigilii należy obskoczyć.

A skoro już w temacie, to podam przepis.
Przepyszne ŚLEDZIE POD PIERZYNĄ.
Składniki:
śledzie w occie lub w oleju (zależnie od upodobań, mnie smakują i takie i takie, ale ostatnio mam zajawkę na te w oleju),
spora cebula
puszka kukurydzy
6 jajek ugotowanych na twardo
30 dag sera żółtego
niewielka ilość ketchupu
majonez

Przygotowanie:
Na spód naczynia układamy małe kawałki śledzi. Bezpośrednio na nie kładziemy pokrojoną w kosteczkę cebulę. Następnie pokrywamy to jedną łyżką majonezu. Jednolicie rozmieszczamy na powierzchni. Następnie kukurydza, cała puszka. Na to jedna łyżka majonezu. Potem 6 jajek po uprzednim przejściu przez siteczko, na to kolejna łyżka majonezu. Wszystko zasypujemy startym na tarce żółtym serem. I pozostaje już tylko udekorować taflę sera wzorkami z ketchupu. Najlepiej pikantnego.

Jak wiadomo śledzik lubi pływać (póki co do następnego razu).
Śledzie wyśmienite zarówno na wigilijny stół (chociaż jeden z przewidzianych:) lub całkiem roboczo. Polecam! IPP

sobota, 15 grudnia 2012

Molto Bene

Pomysł na przepyszną kolację. Proponuję makaron MOLTO BENE, ech, palce lizać.

Składniki:
makaron tagiatele lub spaghetti, ilość dowolna
pomidory suszone, 3/4 słoika
szynka, 25 dag
oliwki, sztuk 25
duży ząbek czosnku
śmietana 30%, kartonik
dwie łyżeczki masła
łyżka mąki
pieprz biały mielony
gałka muszkatałowa

Przygotowanie:
Makaron ugotować i odstawić.
Na patelni przysmażyć pomidory, po 3 minutach dodać pokrojoną w plastry szynkę. Następnie po kolejnych 3 minutach dodać pokrojone w plasterki oliwki.
W rondelku rozpuścić masło. Dodać łyżkę mąki. Wymieszać. Następnie powoli dolewać śmietanę. Dodać rozgnieciony na miazgę czosnek. Dosypać przypraw - gałki i pieprzu, nie żałować.
Sos beszamelowy wlać na patelnię, cały czas podgrzewając.
Dodać makaron i wymieszać.

Można podawać z rukolą lub natką pietruszki, wyśmienicie smakuje także bez żadnego elementu zielonego.

Smacznego :)
IPP

Już nigdy więcej alkoholu nie wezmę do ust

Często tak macie, że po jakiejś suto zakrapianej alkoholem libacji powtarzacie, o nie, już nigdy przenigdy się nie napije? Sama myśl o alkoholu sprawia, że trzewia krzywią się w dziwnych kierunkach. Rany boskie, ja też dzisiaj rano powiedziałam mojemu mężowi - nigdy więcej alkoholu, chociaż doskonale wiem ile warte jest tego typu wyznanie w tych okolicznościach. A tyle dokładnie co funt kłaków z dupy Hasana. Czyli alkoholu do ust aż do następnego razu. A jakże!

Gdyby jakość imprezy mierzyć ilością oddanych podczas niej rzygowin, no, proszę państwa, nasza wczorajsza impreza byłaby chyba zakwalifikowana niezwykle wysoko. Bo czyż nie znalazła się pod wymiocinami cała nasza sypialnia? Moja toaletka i wszystkie spokojnie na niej mieszkające kosmetyki... Pościel, zapasowa kołdra, dywan, część niestrawionego makaronu w sosie własnym znalazła schronienie nawet pod meblami. Ot, przygoda. A spać w tym odorze, hm, niezapomniane. Kurczę, straty są wielkie, ale jakaż to była zabawa. Kurza stopa ile śmiechu, ile endorfin, ile życiowej energii. I pociąg przez mieszkanie na klatkę i sąsiad Franciszek walący w kaloryfer i czerwone korale, ech wspaniale! Wspaniale!!!

piątek, 14 grudnia 2012

Droga EGG

Droga EGG,

odnośnie Twojej piosenki, która na jeden dzień Cię tak usidliła...:)
Ja też mam takie kawałki, wiesz?
Zapraszam Cię w maleńką podróż śladami moich muzycznych sentymentów.

Pierwszy przystanek. Po królewsku.
Love of my life i Queen.

Drugi przystanek. Nostalgia.
Nie jesteś sama i Seweryn Krajewski.

Trzeci przystanek. Pasja.
Ogrzej mnie i Michał Bajor.

Czwarty przystanek. Złudzenia.
Nothing else matters i Metallica.

Piąty przystanek. Radość życia.
'39 i Queen.

 Kochana, dzięki takim kawałkom życie jest jeszcze piękniejsze.

Być pisarką

Czy można tak po prostu rzucić wszystko i zacząć od nowa? W sensie, zapomnieć o swoim zawodzie, zaszyć się w domu i zacząć być pisarką? Hm? Mąż mój twierdzi, że zawsze w czwartki piszę mu wiadomość, że chciałabym być pisarką. Tak, chciałabym i już! I nie tylko w czwartki. W ogóle. Nie mówię, że jestem niezadowolona ze swojej pracy, kocham uczyć i wiem, że robię to świetnie, ale czasem nawiedza mnie marzenie. Że wstaję o której chcę godzinie, pewnie gdzieś około 9 z rana, parzę mocną kawę i po figlach z całą garścią psów (tak tak Hasanku, gdyby mama została pisarką, miałbyś konkurencję), siadam do jakiegoś wypasionego małego tableta, czy innego w jego pokroju, otwieram plik z powieścią, nad którą aktualnie pracuję i oddaję się płodzeniu, zmyślaniu, kreowaniu rzeczywistości, nowej rzeczywistości, innej rzeczywistości, mojej, bardziej nawet, niż ta dookoła. I płodzę tak dowolną ilość godzin, aż mi się znudzi, aż się zmęczę, aż ktoś wpadnie na kawę. O tak. A potem odczytuję, co napisałam i piszę część kolejną, Och, jakież kuszące marzenie...
Pewnie trochę by mi brakowało tej zwariowanej energii dnia codziennego, języka, uczenia, śmiechu ludzi, co dzień to innych, życia w biegu, poczucia, że dzięki mnie ktoś robi postępy i teraz już by umiał zamówić lunch w angielskiej knajpie... Ale pewnie bym się przyzwyczaiła.

IPP

Moim najbliższym

Na ten wieczór czekam od kilku dni. Przyjdą Znajomi, zjemy kolację, napijemy się czegoś ciepłego, a potem polejemy wódeczkę i już tak do stanu lekkiego lub mocniejszego upojenia będziemy podgryzać zmaczne i niezdrowe rzeczy. Kilka miłych godzin, odprężenie, dostarczenie sporej dawki śmiechu, wymiana pozytywnej energii. O to w życiu chodzi.
Niestety niedługo nasi Znajomi wyjadą do innego miasta, daleko, bo z Wrocławia do Krakowa. Kurczę, tak cholernie nam smutno.

Ludzie wkraczają do naszego życia na jakiś czas. Są, a potem odchodzą. Albo my odchodzimy. To takie trudne utrzymać kontakt na odległość. Przy wszystkich dobrych intencjach, czasami to za mało. Bo pośpiech, bo druga praca, bo maleństwo przyszło na świat, odkładam maila na potem, telefon coraz rzadziej.

To jak to jest? Pamiętam tyle szalonych, intensywnych przyjaźni z mojego życia. Tylu ludzi, którzy dawali mi tak wiele i którym ja także byłam szalenie bliska. Gdzie są teraz i co robią - nie wiem. O niektórych słyszałam, o niektórych nie wiem nic, z innymi jeszcze wciąż mam kontakt, sporadyczny, dobry, intensywny. Niekiedy myślę o tych wszystkich znajomościach i przyjaźniach, wspominam, odkurzam, rozklejam się. Tak jak dzisiaj.

A tak naprawdę Przyjaciel jest jak kawałek serca. Jest jak poduszka, miękka i pachnąca. Choć bywa jak kaktus, kłujący szczerością. Mieć Przyjaciela to mieć duże szczęście. Móc Mu wszystko powiedzieć i szczerze być sobą. A w książce wpisać kolejną piękną i głęboką dedykację. Tak mnie naszło, myślę o tych moich Najbliższych i taka wdzięczna jestem, że to już tyle lat, a my wciąż mamy się w sercach. Kocham :*

IPP

piątek, 7 grudnia 2012

............................

To chyba pierwszy dzień taki prawdziwie zimowy. Śnieg zaczął padać wczoraj wieczorem, Wrocław jest piękny, gdy okrywa go delikatna kołderka puchu i bieli. Dzisiaj bardzo zimno, wreszcie, przecież to grudzień. Taka biała zima i mróz kojarzą mi się z dzieciństwem, jakie to piękne, dobre i ciepłe wspomnienia. Jedno związane z Tatą. Nasze mieszkanie w Częstochowie, trzecie piętro, pada śnieg, wielkie płaty osadzają się na oknie, a my z Tatusiem spoglądamy na ten śnieg i coraz mocniej bielącą się okolicę i cieszymy się oboje jak dzieci. Piękne wspomnienie, które budzi mój najczulszy uśmiech i łzy.
Drugie wspomnienie dedykuję Mamie. Jestem jeszcze pędrakiem, po przeziębieniu, czy grypie, na dworze dużo śniegu, dzieci szaleją na sankach zaraz za blokiem, a ja tylko oglądam to przez okno. Mama wraca skądś z sardynkami zapakowanymi w szary papier i jako głównodowodzący lekarz rodzinny wyraża zgodę na moje pójście z Nią na sanki. Jestem wnie-bo-wzię-ta!!! Muszę tylko założyć na głowę okropną brązową kominiarkę. Ale co tam, idę z Mamą na sanki, czego bym wtedy na głowę nie założyła...
Rany jak kiedyś było pięknie. Mamuniu, Tatuś, może spacer w tamtych okolicach? Ja nie mogę się wybrać, bo dzieli mnie jakieś 200 kilometrów, ale Wy możecie rzucić okiem, a potem mi opowiecie, co Wy na to?

IPP

czwartek, 6 grudnia 2012

... bo czasem tak bywa...

Czasem zamykam oczy
i w mojej głowie brzmi muzyka.


Czasem odpowiednia do nastroju, czasem zupełnie znikąd.
Muzyka przywołuje we mnie wspomnienia: obrazy, głosy, czasem nawet zapachy. 
Kojarzę konkretne piosenki z konkretnymi ludźmi, sytuacjami, miejscami.


Od kilku dni odkurzam ukochane płyty

Zaplątałam się w jedną z ukochanych piosenek.* Od dwóch dni brzmi nieustająco w mojej głowie... 

Ona wraca co jakiś czas na zmianę z tą najukochańszą...






I wanna lay you down in a bed of roses 

For tonight I sleep on a bed of nails 
I want to be just as close as the Holy Ghost is 
And lay you down on bed of roses. 


EGG



*Ty wiesz:)
Rano przyszedł św Mikołaj. I choć bardzo bolało go gardło, zostawił obietnicę, że przed wieczorem wróci. Jak to dobrze, spotkanie z nim trzyma mnie przy życiu.

IPP

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Kochany Święty Mikołaju!

Piszę do Ciebie, jak co roku i jak co roku chciałabym prosić o podarunki. Mogę o kilka? Byłam naprawdę grzeczna. Wiem, że teraz pisze się do Ciebie maile, albo kontaktuje z Tobą przez skypa, wiem też, że regularnie czytujesz blogi, taki święty jak Ty, no kto jak kto, ale Ty na pewno jesteś na czasie, podejrzewam, że smartfona też masz wypas, co? A masz Mikołaju święty konto na fejsie? Jeśli nie, to załóż sobie koniecznie (będziesz lepiej wiedział kto jest grzeczny cały rok, a kto tylko czasami...).

Tak sobie myślę Mikołaju o co najpierw Ciebie prosić... I wychodzi mi, że o paczuszkę wolnego. Co Ty na to? Paczuszka, mały słoiczek. Wolnego.
Po drugie, wiązkę siły, żeby poranki nie były takie straszne i żeby ciepłe łóżko tak nie kusiło, by w nim zostać.  
Kiść cierpliwości, to po trzecie. Żeby lepiej znosić nieprzyjeżdżające na czas tramwaje, pozbawione sensu szkolenia, sprawdzanie w koło Macieju testów i kserowanie materiałów.
Po czwarte zestaw hartu ducha, w końcu zima idzie i nie wiadomo dokąd u nas zabawi.

I jeszcze coś Mikołaju. Niech Twój dzień dane mi będzie spędzić z moim hołubionym. Tym Jednym Jedynym. Przy stoliku, bynajmniej nie naszym, przy świecach. Może z włoskim jedzeniem dookoła, może z kieliszkiem dobrego wina. Z Nim - taki piękny wolny wieczór, co wyposaży mnie w siłę i cierpliwość i hart ducha na kolejny tydzień.
Załatw mi po prostu randkę z mężem, hm?

Twoja IPP