O jakiegoś czasu jestem
chora.
Dopadł mnie totalny
tumiwisizm, chyba w następstwie mamtowdupyzmu. Przyplątał się też niewierzyzm.
Dopadło mnie to już jakiś
czas temu, jednakże zmiana daty związana z pewną pętlą czasu daje mi w kość mamtowdupyzmem już
dość boleśnie.
Optymizm wyparował już
dawno, pogodzona z losem, że piękne dni kiedyś nadejdą i los się do mnie
uśmiechnie wędrowałam sobie spokojnie po ścieżkach jakie porysował los na mapie
mojego życia.
I tak dzień za dniem
przepływał mi przez palce. Każdy podobny, jak dzień świstaka.
Może zbyt dużo analizuję?
Może trzeba dać się ponieść emocjom, dać losowi szansę na ingerencję? Może
zdrowy rozsądek zbyt często bierze górę nad pragnieniami i marzeniami?
Kiedy piękne dni nie
przychodzą, a los się nie uśmiecha trzeba wreszcie powiedzieć: Dość! Należy się
zastanowić, czego tak naprawdę się od losu oczekuje. IPP, czy to ta czerwień
dla Ciebie?
Dla mnie nie kolor jest
ważny. Chcę spełniać swoje marzenia. A one w moim przypadku mają różne kolory.
Kilka dni temu coś mnie
tknęło. Zaczęłam niewinną rozmowę przy kawie z kimś bardzo bliskim. Opowiedziałam
o mojej czasopętelce i obawach, że marzenia odkładane na później nigdy się nie
spełnią. Że mam tyle niedoścignionych (na całe szczęście) przez rozsądek myśli,
że zaczynam rozmieniać każdy dzień na drobne. Niedługo po tym kolejna
przypadkowa rozmowa doprowadziła mnie do euforii. Śmiech przez łzy, muzyka z
głośnika i taniec na środku pustego pokoju. Usłyszałam, że: „Marzenia zwykle
się spełniają, ale nie tak i nie wtedy, kiedy tego pragniemy”. Racja. Święta
racja. Napisałam Ci, IPP, o tym, że to
zrobię! Spełnię jedno z moich marzeń. I niech to będzie preludium do całej
reszty mojego życia.
Nie podsumowywać, nie
patrzeć wstecz. Nie rozprawiać się z losem.
Mieć marzenia. I je spełniać.
EGG