wtorek, 9 października 2012

Bo kłócić się to trzeba "umić"…



Jakże często słyszę: „Mamy ciche dni”, „Znów poszło o byle bzdurę…”, „Z dupereli zrobiła się mega awantura”.

I nie tylko słyszę. Często jestem czynnym uczestnikiem wojny domowej w postaci ostrej wymiany zdań, albo  co gorsze, przemilczenia czegoś co za chwilę staje się motorem zapalnym do  wspomnianej wojny.
O co się kłócimy? O WSZYSTKO. O nie pozmywane gary i inne domowe „widzimisię” (Kto? Kiedy?), o pieniądze(Na co? Po co? Czy to konieczne?), o  decyzje ( A po co? A dlaczego? A może inaczej?) o nicnierobienie ( dziś ja… , o wszystko robienie( a ja dziś….) i o cały milion innych rzeczy, które w swym pierwotnym istnieniu raczej nie wyglądają na takie co do kłótni mogą prowadzić.

I te są najgorsze.

Kłótnie o duperele. Kiedy to jakieś nic nie znaczące słowo, gest, zachowanie, a nawet rzecz staje się iskrą co rozpala ognicho. Lawiną sypią się słowa, a wyrzucane z siebie kolejno sytuacje  wygrzebane w pamięci:  „…a ja to mam do ciebie to…” strzelają w nas jak kulki paintballa. Oko za oko, ząb za ząb.
 I tak do kulminacji: albo któreś spasuje, albo  się kiedyś pozabijamy(nie no, może nie tak dosłownie).
Słowa wywrzeszczane w kłótni skutecznie  i  często zapadają  w pamięci moszcząc sobie wygodne legowiska w naszych głowach i co jakiś czas przypominają, że padły i zapadły. Głęboko w nas.
Dziś zostałam poproszona o radę(czyżby mój staż w związku był już tak długi że zaczynam być Ciocią-Dobrarada?): co zrobić, gdy się nie można dogadać? Jak zawalczyć o harmonię, gdy panują „ciche dni”?
Szczerze mówiąc o cichych dniach niewiele mogę powiedzieć, bo takowych nie miewam. Jestem z natury gadatliwa, a dążenie do  świętego spokoju oznacza dla mnie dogadanie się, a nie przemilczenie.  Wiem, że takie przemilczane rzeczy prowadzą ZAWSZE  tylko do jednego: że kiedyś odbiją nam się  czkawką. Cichym dniom mówię stanowczo NIE!

Skłoniona do refleksji zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę mogę powiedzieć o międzypłciowych spinkach?!

Przede wszystkim to, że  za często (!!!) w trakcie narastającego konfliktu rzucamy się w wir wypominek i odgrzebujemy jakieś nie rozwiązane sprawy, wywlekamy sprawy  sprzed czasu jakiegoś, powtarzamy w kółko to, czego tak naprawdę jeszcze nie przetrawiliśmy od ostatniego(czy jakiegoś innego zamierzchłego) czasu.

To mnie najbardziej boli. Zawsze. I wiem, że i ja tym ranię. Mimo przepracowania pewnych rzeczy nie umiem(y) tego zaprzestać. I wiem, że wiele znajomych mi par tak ma. Pewnie każdy kiedyś wywlókł z przeszłości taki „argument nie do podważenia” w trakcie kłótni. I to błąd. Kajam się i kuźwa  obiecuję sobie za każdym razem, że nigdy więcej…

Coś ważnego jednak tkwi w kłótniach. One nas umacniają. O ile nie obrzucamy się bolesnymi wyzwiskami tracąc z oczu przedmiot owej gorącej wymiany zdań,  nie krytykujemy się (no wiem, to  w kłótniach częsty grzech), nie poniżamy i nie szantażujemy, to przeważnie takie uwolnienie emocji pomaga zwalczyć problem.  O ile taka wojna na słowa będzie preludium do konstruktywnego obgadania sprawy,  do rozmowy i do  kompromisu. Jak już emocje opadną.

ROZMOWA, ROZMOWA I JESZCZE RAZ ROZMOWA.

I trzy głębokie wdechy.

Ludzie coraz mniej ze sobą rozmawiają, no bo przecież nie ma czasu, nie ma o czym, są ważniejsze zajęcia…
Gadajmy ze sobą. Mówmy o swoich uczuciach, o tym co nas boli, czego nie lubimy, co kochamy, a co nas wkurza. Rozmawiajmy o nas, o wszystkim co nas otacza. O duperelach gadajmy: o durnym programie w tivi cośmy widzieli, o sąsiadce, co łypie okiem na wszystkich i wszystko wie,  o natrętnym kliencie w pracy, co go chcieliśmy walnąć czymkolwiek(ale nie wolno), o tym co będziemy robić w weekend, o  serniku cioci Basi ,
o…  o…  o…
Nie duśmy w sobie uraz, bo za chwilkę niedokręcona śrubka, niedomyty talerz czy niedogotowane ziemniaki tak się nam spiętrzą, że nie będziemy wiedzieć o co do cholery tak naprawdę nam chodzi!!!To jest sedno całego tego zamieszania z kłótniami. One były, są i będą. Czasem dają w kość, ale często oczyszczają.

Ale przede wszystkim:
ROZMOWA, ROZMOWA i jeszcze raz ROZMOWA!

EGG


PS. Zazdroszczę koleżance samodzielnego mieszkania. Przynajmniej możecie się czasem spokojnie, zdrowo, oczyszczająco między sobą pokłócić J